dzielnica. Jej liczne spiryjskie wieże, zwieńczone gruszko
dzielnica. Jej liczne spiryjskie wieże, zwieńczone gruszkowatymi kopułami z mosiądzu, stały niczym dumni pośrednicy między szarymi lornijskimi iglicami na południu a białymi półkulami wieńczącymi wieże w północno-wschodniej dzielnicy imperialnej. momentami daleko w dole Lazur dostrzegała ogród Bolide. Z owej wysokości wydawał się tylko niewielkim brązowym prostokątem. Zeszłego lata Shannon przeprowadził się do apartamentu wychodzącego na ogród, ale trwające prace renowacjne sprawiły, że ogród wypełniały sterty kamieni czy też kupy ziemi. Wewnątrz klatki schodowej Lazur oglądała kafelki ścienne w kolorze indygo czy też geometryczne mozaiki sufitu. jednak Shannon nie doceniał widoków obserwowanych poprzez Chowańca – nadto pochłaniały go rozmyślania o tym, czy skutecznie zatarł swoje ślady. Wcześniej, udając analiz nad kilkoma gargulcami, użył zbliżonego do noża czaru w zamiarze wcięcia się w ich teksty wykonawcze. potem wpisał w umysły konstruktów wspomnienia z rozmowy z nim trwającej do h pierwszej po południu. potem czekało go zadanie urwania się strażnikom wysłanym poprzez Amadi, by go pilnowali. Miał nadzieję, że głupcy nadal czekali, aż wyjdzie z wychodka w wieży Marfil. Nagle natknął się na wąski korytarz odchodzący w prawo. Gdy stanął, by odzyskać oddech, Lazur napisała uszczypliwe zdanie o wieku czy też słabnących nogach. Shannon udał zmęczenie czy też opuścił ramię tak szybko, że papuga musiała z głośnym trzepotem skrzydeł wzbić się w powietrze, rzucając żartobliwe oskarżenia o zdradę. Gdy Lazur skontrolowała górę czy też dół schodów, Shannon ruszył ciemnym korytarzem czy też wspiął się po drabinie do małych metalowych drzwi. Zapisy konserwatorskie Starhaven od stuleci określały je jako zepsute: „Uszkodzony czar bębna zamka: nie do otwarcia”. Służby konserwatorskie nie widziały wymogi naprawiania drzwi – prowadziły do nieznaczącej półki dla gargulców wychodzącej na północną ścianę. Tak naprawdę drzwi czy też podest za nimi stanowiły ściśle strzeżoną tajemnicę Synów Ejindu – frakcji politycznej, do której należał dawniej Shannon. Lazur przekrzywiła skroń. Nie lubiła ciemnych, klaustrofobicznych miejsc. – jeszcze chwilka, stara przyjaciółko – zwrócił się do niej, rzucając na zamek drzwi jarzącą się masę numenosowych haseł. Drzwi otwarły się z metalicznym zgrzytem. Shannon ostrożnie wyszedł na wąski podest czy też rozejrzał się, podziwiając krajobraz. Z lewej strony rozciągały się potężne nadbrzeżne równiny. Przed nim aż po horyzont ciągnęły się zbocza Szczytów. Ich strome boki porastały gęste lasy górskie, upstrzone pomarańczowymi czy też złotymi brzozowymi zagajnikami. Nawet z owej odległości dostrzegł pnie kilku martwych drzew. Przypomniały mu zwroty Deirdre o Cichej Śnieci czy też drzewach umierających na całym kontynencie. Chłodny wiatr szarpnął szatą Shannona czy też zmusił Lazur do zamachania skrzydłami, by zachowała równowagę. Podest wykonany był z wąskiej płyty szarego kamienia otoczonej murkiem z blankami. Na prawo od drzwi, wewnątrz małej kamiennej wnęki spał bezoki gargulec z twarzą nietoperza czy też ciałem pulchnego maluszka. Shannon potrząsnął go za ramię. Czar obudził się z drgnięciem. – Mój ojciec nie ma uszu – wychrypiał. – ojciec nauczył mnie słuchać. Mój ojciec nie ma oczu, nauczył mnie widzieć. Mój ojciec pokryty okazuje się skórą. – Konstrukcie, twoim ojcem okazuje się księga czarów. – Shannon odpowiedział na zagadkę weryfikacyjną. – A moja mądrość zrodzona została z kodeksu nauk Ejindu. Nazywam się Agwu Shannon. Gargulec sięgnął pod nogi, do kamiennego zagłębienia, w którym leżały jego oczy z