- Stanie się tak, Najwyższa. Wszyscy martwi. Koniec z nimi.

przeĹźyło. - Stanie się tak, NajwyĹźsza. Wszyscy martwi. Koniec z nimi. „Naprawdę" - pomyślała Vaintè, zanurzając ręce w wodzie. Czy koniec? zamiast dumy ze zwycięstwa czuła, jak pogrąża się w mrocznym przygnębieniu. Koniec - czy tylko początek? trzy5 ROZDZIAŁ VIII Enge podeszła do ściany i schyliła się, by poczuć ciepło grzejnika. Choć słońce juĹź wstało, w mieście pozostało dodatkowo trochę nocnego chłodu. Wokół niej budziły się, jak zwykle, do Ĺźycia róşne zwierzęta i rośliny Alpèasaku, nie zwracała jednak na to uwagi. Stała na plecionce podłogi połoĹźonej na grubej warstwie zeschłych liści. WśrĂłd nich rozlegały się głosy duĹźych chrząszczy i pozostałych usuwających odpadki owadĂłw, a gdy nastawiała uszu, słyszała biegające myszy. Wokół zaczął się ruch, nadejście dnia budziło do Ĺźycia. Wysoko w gĂłrze pierwsze promienie przebijały się poprzez liście wielkiego drzewa, podobnie oraz licznych pozostałych roślin tworzących Ĺźywe miasto. Słońce wchłaniało parę wodną, na jej miejsce napływała wolno woda pompowana naczyniami drzew i pnączy; woda wtłaczana w Ĺźyjącą sieć milionami tkwiących w ziemi włoskowatych korzeni. Obok Enge czułki odrzuconego poprzez nią płaszcza niezauwaĹźalnie kurczyły się, ssąc biel drzewa. Dla Enge wszystko to było rĂłwnie naturalne jak powietrze, ktĂłrym oddychała, jak bogactwo przeplatających się, wzajemnie zaleĹźnych form Ĺźycia otaczających ją zewsząd. Nieraz myślała o tym, wyciągała wnioski etyczne. Dzisiaj, po tym, co usłyszała, nie miała na to ochoty. Chwalenie się mordowaniem pozostałych gatunkĂłw! JakĹźe pragnęła przekonać te nie czujące winy samochwały, wyjaśnić im wartość Ĺźycia, zmusić, by zrozumiały okropieństwo popełnionych zbrodni. Ĺťycie rĂłwnowaĹźyło śmierć, jak morze rĂłwnowaĹźyło niebo. Jeśli ktoś zabija Ĺźycie - to zabija siebie. Uwagę Enge zwrĂłciła fargi, ktĂłra pociągnęła ją za związane ręce. Była zmieszana jej sytuacją, nie wiedziała, jak się do niej zwracać. Słyszała, Ĺźe Enge naleĹźała do najwaĹźniejszych, ale dziś miała skrępowane nadgarstki, jak ktĂłraś z najniĹźszych. Bez słów dotknęła Enge, by zwrĂłcić jej uwagę. - Eistaą chce, byś przyszła - oznajmiła. Gdy Enge weszła, Vaintè siedziała w pomieszczeniu utworzonym poprzez Ĺźywą korę miejskiego drzewa. Na stole obok niej leĹźały stworzenia-pamięci. Jedno z nich przyciskało mackę znad szczątkowych oczu do fałdy ugunkshaa, oznajmiciela-pamięci. Ugunkshaa mĂłwił spokojnie, jednocześnie migała jego naturalna soczewka, ukazując czarno-biały obraz Yilanè, ktĂłra kiedyś przemawiała do stworzenia-pamięci. Vaintè uciszyła ugunkshaa i wskazała Enge kamienny grot włóczni. - PodejdĹş - rozkazała. Gdy Enge zbliĹźyła się, Vaintè uniosła w dłoni kamienne ostrze. Enge nie zlękła się i nie cofnęła. Vaintè ujęła ją pod ramię. - Nie boisz się? Przekonasz się za chwilę, jak ostry jest ten odłamek kamienia. RĂłwnie ostry jak kaĹźdy z naszych struno-noĹźy. Przecięła więzy, uwalniając ręce Enge. Ta ostroĹźnie rozcierała podraĹźnioną skĂłrę. - Uwalniasz nas wszystkie? - spytała. - Nie bądĹş zachłanna! Tylko ciebie, bo potrzebuję twej wiedzy. - Nie pomogę ci w morderstwie. - Nie musisz. Zabijanie skończone. - „tymczasowo" - pomyślała w duchu. Gdyby powiedziała to głośno, odsłoniłaby swe myśli. Była niezdolna do kłamstwa, samoczynnie to pojęcie było jej całkowicie obce. Nie sposĂłb kłamać, gdy kaĹźdy ruch odsłania rzeczywiste wartość słów. Dla Yilanè jedynym sposobem ukrywania myśli było ich niewypowiadanie. Vaintè była mistrzynią w takiej formie zatajania. Zastosowała ją dziś, bo potrzebowała pomocy Enge.